Tak naprawdę dziś chciałam się podzielić
kilka przemyśleń.
„Nie
zdążyłam odrobić prace”
Mój
dziadek kiedyś mówił „Masz jedno zadanie – uczyć się,
dlaczego tego nie zrobiłaś?” Chciałam mu powiedzieć o tym jak
ja mam dużo rzeczy na głowie, umówiłam się z przyjaciółką,
muszę zadzwonić, odpisać na list….. Ja byłam dzieckiem
przeciążonym – śpiewałam (3 x tygodniu), chodziłam na
angielski (3xtygodniu) i na sporty (2xtygodniu). Ale jakoś dawałam
rady. Z kolei pewnie dla tego teraz uczę różnych grup wiekowych,
potrafię przejść z śpiewaniu o kolorach do lekcji o rynkach
finansowych w dziesięciu minut. Ale klucz jest w tym, że to
zaplanowałam. A jak pokaże następnym razem.
Odrabianie
prac domowych z dzieckiem czy też nie…
Babcia
opowiadała „ Twoja mama jak była w szkole sama to wracała, jadła
obiad i od razu robiła lekcji. Nie wiem co tam pisała, bo nigdy nie
pytała, ale same piątki miała” I ja chciałam być jak mamą. I
nie chciałam prosić o pomoc, bo to wstyd, że nie umiem. A potem
czytałam o dzielniej dziewczynce, która wszystko robi sama i też
taką chciałam być… A potem o kobietach sukcesu, które też same
i same. A potem moje oceny w klasy 8 nagle powędrowały w dół,
ponieważ trochę się pogubiłam. W skrócie moja mama w swojej
kariery miała epizod nauczania fizyki przez 5 lat, 2 z któreś
byłyśmy w tej samej szkoły. Co bym nie zrobiła o wszystkim
meldowano. W klasie 8 dostałam się do szkoły z profilem angielskim
(3xwięcej angielskiego niż w normalnej szkoły) i poczułam
taaaakiej wolności. Więc sobie odpuściłam.
Nagle
zaczęli mnie kontrolować - co było, czy odrobiłam, czy umiem
odpowiedzieć.. jak na 15-latka to porażka i masakra jednocześnie
(czy co tam mówią teraz). :) I wtedy postanowiłam, że jak będę
miała kiedyś dziecko to:
1.
Nie będę go do nikogo porównywać – nigdy!
2.
Nie będę narzucać myśli, że ma mieć najlepsze oceny, być
najlepszym dzieckiem i najgrzeczniejszym i najnajszym w ogóle.
Wiem,
wiem, zaraz koleżanki ze starszymi powiedzą. Ha-ha, śmiechu warte,
twoje dziecko jest w czwartej klasie ledwo. Obiecuję, że jeżeli za
3, 4 albo 5 lat, moje podejście się zmieni, to publicznie dam znać
pod tym postem. :)
Ale
wracając do meritum. Jak wiecie uwielbiam Montessori, Charlotte
Mason i cierpię inspiracji z tych metod. Zatem opowieść.
Wiadomo, ze nasze dzieci mają potrzebę akceptacji albo utwierdzanie
się czy coś jest dobre, ładne, mądre. Każde dziecko jak coś
zrobi same woła: „Mammoooo, a czy ładnieeee?”, a my z automatu
i pędem bo zupa się gotuje i jeszcze trzeba odkurzyć przed
obiadem: „Taaak, jest super.”
I
tak nam zaczyna rosnąc pokolene, jak któs kiedyś fajnie nazwał -
dzieci – jednorożce. One są naj wspanialsze na świecie. Idą do
przedszkola i okazuje się, że cała grupa jest taka najnajsza, a
potem następuje rozczarowanie…
Według
Montessori, pytanie powinnyśmy odwrócić „ A czy tobie się
podoba?”
Moje
dziecko uwielbia rysować, oczywiście, że w tym czasie też
korzystałam napisać mejle, ugotować zupę, albo posprzątać w
łazience. Ale co z tym pytaniem?
Zanim
rozpoczynaliśmy malowanie, ustawialiśmy przestrzeń do malowania,
przestrzeń do wysychania oraz przestrzeń gdzie będzie galeria.
Obrazów czasami było 2, a czasami 15. Zależy od weny.
Po
każdym obrazie, oczywiście było:
„Gotowa.
Podoba Ci się?”, a ja za każdym razem podchodziłam i mówiłam
„
A tobie?”
„No
mi bardzo się podoba”.
„Cieszę
się, że ci się podoba twoja praca. Choć teraz położymy ja do
wyschnięcia, a potem powiesimy w galerii. Później porozmawiamy o
niej na wystawie.”
No
i tak po każdym obrazku, a jak już obrazy wisiały w galerii, to
robiliśmy sobie herbatkę (patrz na zdjęciu poniżej) i
opowiadałyśmy o obrazach – ja pytałam, a ona odpowiadała i
opowiadała. Pytałam co tam jest (no wiecie jak to jest jak ktoś ma
2-3 lata, to czasami nie wiadomo co autor miał na myśli), czy jej
się podoba, co jej się podoba. Czasami miała uwagi do własnych
obrazów. Ja też wyrażałam opinii „Podobają mi się kolory,
które używasz”, „Uważam, za ciekawie, że ten pies jest
zielony. Dlaczego tak zdecydowałaś?” itd. I tak cały czas
nawiązuję, do tego co ona narysowała, a nie jaką wielką malarką
zostanie w przyszłości (co nie znaczy, że z dumą sobie o tym nie
myślę) :)
Dla
czego tak robiłam?
Po
pierwsze maluję kiepsko, i to raczej mój małżonek jest w stanie
nauczyć córki jak się robią pieski, krowy. Mi dobrze wychodzą
patyczaki :) A poza tym
1.
Chciałam pozostawić ją, żeby była kreatywna. Ona często nie wie
co to będzie zanim zacznie, wena przychodzi jej wraz ze stawianiem
kresek.
2.
Byłam obok – zmień wodę, o rozlało się… no wiadomo jak to
wygląda jak artysta ma 2-3 lata.
3.
Chciałam, żeby wiedziała, że poświecę jej czas, ale chciałam
uniknąć takich rozmów po każdej kreski, bo nigdy bym też zupy
nie ugotowała.
Dla
czego piszę o tym w czasie przeszłym? Obecnie ma 10 lat, sama sobie
organizuje malowanie, wyciąga to co potrzebne. Czasami malujemy
razem (patrz zdjęcie poniżej), kolorujemy mandale, robimy makijaż
na Top Models. Nadal robimy wystawy z herbatką. :)
A
jak to się ma do prac domowych?
Jest
tylko jedna odpowiedź – planowanie. Te działania nauczyły ją:
*
zaplanowanie pracy – co robię, jak to robię, organizacja
przestrzeni;
*
poczucie bezpieczeństwa – rodzic jest obok, pomaga, odpowiada
wspiera jeżeli tego potrzebuję;
*
poczucie samodzielności;
*
czas na informacji zwrotnej – rodzic sprawdzi co zostało zrobione,
czy dobrze, ale bez poczucia kontroli.
Te
same zasady stosuje w nauczaniu.